O malarstwie, filmie i Bielsku-Białej rozmawiamy ze Zdzisławem Kudłą – 80-letnim artystą reżyserem, od ponad półwiecza związanym z Bielskiem-Białą.
Malarstwo było Pana pierwszym wyborem i wykształceniem. Losy sprawiły jednak, że trafił Pan do Studia Filmów Rysunkowych. Nie żałuje Pan tego?
Nie, nawet jestem zadowolony. Po studiach miałem od rektora propozycję, aby poczekać z pół roku w bibliotece, a potem podjąć się asystentury na uczelni. Wtedy jednak dla młodej pary, a dziewczyna była w ciąży, nie było szans na mieszkanie w Krakowie. Uważałem wówczas, że kara rzuca mnie na prowincję. Teraz patrzę na to inaczej. Do Studia trafiłem trochę przez złośliwość. Moja dziewczyna chodziła na grafikę filmową, a ja się z niej nabijałem. Ona z kolei mnie pytała, z czego będę żył. Z malarstwa będzie ciężko – mówiła. Chodziłem na studium pedagogiczne – myślałem, że w najgorszym wypadku będę uczył. I proszę sobie wyobrazić, że to ona uczyła, a ja pracowałem w Studiu Filmów. Nie ukrywam, że chciałem iść do reklamy, ale nie było wtedy takiej możliwości.
Malarstwo musiało zaczekać do emerytury.
Nie. Na początku malowałem, ale uznałem, że to nie ma sensu i trzeba się wziąć za film. Potem, w trakcie pracy też malowałem, ale tak naprawdę zacząłem od stanu wojennego, który wymusił, że praca w Studiu była tylko do trzeciej czy czwartej. Wcześniej czas pracy był nienormowany, można było pracować poza etatem i ilość godzin była właściwie nieograniczona. Czasami przesiedziało się w pracy nawet pół nocy. W stanie wojennym było więcej luzu, więc zacząłem malować.
Dzięki temu ten pierwszy obraz powstał już po pewnych przemyśleniach poprzez film. Wiedziałem, że praca malarska musi mieć odbiorcę. Obok kolorowej abstrakcji widzowie przejdą i się nie zatrzymają. Ja postanowiłem opowiadać, dopowiadać, dyskutować, prowokować, marzyć… Pierwszy obraz, Lamus pamięci, powstawał z osiem lat. Rysowałem wieczorami, w słotne niedziele, malowałem też w tym czasie inne rzeczy.
Jak długo maluje Pan obraz?
Bardzo różnie. To zależy od złożoności. Trzeba to najpierw przemyśleć, rozrysować. Ja nie katuję się od rana do nocy, bo oczy już tego nie wytrzymują. Maluję tak, żeby się nie nudzić. W tym samym czasie powstają 2,3 obrazy.
A skąd pomysł na wystawę?
Mając 80 lat uznałem, że trzeba te obrazy pokazać na wystawie zbiorowej, bo udostępniając po jednym obrazie jest się niezauważalnym. Przypadek sprawił, że oprócz wystawy w Bielsku-Białej, przy okazji festiwalu Etiuda&Anima, zorganizowana została też wystawa w Domu Polonii przy Rynku w Krakowie.
Maluje Pan dalej?
Tak, chociaż ta wystawa wybiła mnie z rytmu. Mam trochę dodatkowych obowiązków i skupienie trochę umknęło. Maluję co drugi, trzeci dzień.
Wróćmy do filmów. Co Pana do nich przekonało?
Film dawał większe przebicie. Przede wszystkim wyjazdy w świat, co było wtedy – w komunie – trudne. Była taka zasada, że w Studiu robiło się 80% dla dzieci. Te filmy nie były jednak moją pasją, chociaż to najwdzięczniejszy widz.
Renomę zdobywało się jednak przez filmy dla dorosłych. Prawo do ich tworzenia mieli jednak tylko gościnnie: Zitzman czy dojeżdżający z Warszawy Kijowicz. Po pewnym czasie dyrekcja przekonała się do mnie i dostałem szansę na tworzenie dla dorosłych.
To były zupełnie inne czasy. Pierwsze filmy robiłem kamerą, w której okular określający kadr nie zawsze pokrywał się z kadrem, a najazd czy przesuw był możliwy dzięki… łańcuchom rowerowym. Zupełny prymityw. Filmy dla dorosłych to był taki poligon doświadczalny. Najczęściej to było tak, że robiło się raz dla dorosłych, raz dla dzieci. Coś za coś. I tak było do końca lat siedemdziesiątych. Wtedy postanowiłem się rzucić na pełny metraż dla dzieci i tak powstał film „Porwanie w Tiutiurlistanie”. Nie było to łatwe. Film premierę miał na Dzień Dziecka w 1986 roku. W kinach do końca roku miał ponad 600 tysięcy widzów. To był bardzo dobry wynik.
Przyszły jednak czasu kryzysu finansowego w kulturze.
O pieniądze na filmy było coraz trudniej. Telewizja i kinematografia odstąpiły od sponsorowania filmów. Po 89 roku likwidowane były kolejne studia w kraju. Ówczesny dyrektor powiedział mi tak: masz jeszcze ładnych parę lat do emerytury, a ja już mam dość. Proponuję ci, żebyś to wziął, bo inaczej to padnie. I tak zostałem dyrektorem. Przejąłem 96 ludzi. Był grudzień, a ja na styczeń nie miałem funduszy. Prowadziłem rozmowy z mieszkającym w Polsce Amerykaninem na temat sprzedaży „Porwania w Tiutiurlistanie”. Z dużymi ustępstwami podpisałem umowę, aby mieć pieniądze dla ludzi na styczeń. Część ludzi powypychałem na wcześniejsze emerytury, uporządkowałem sprawy własności filmów z telewizją, która uważała wtedy, że może pokazywać wszytko.
I wprowadził Pan do Studia komputery.
Tak, zarobione pieniądze postanowiłem zainwestować w komputery, aby przekształcić zarówno technologię jak i załogę. To się udało, choć nie było pieniędzy na to, by kupić wszystkie programy do animacji w 4D. Najtrudniejsze było jednak przekonanie do zmian ludzi.
To się jednak udało i kierował Pan Studiem aż do 2010 roku.
Miałem ochotę odejść w 2003 roku, ale napisaliśmy scenariusz i mieliśmy wypuszczać serię filmów pełnometrażowych. Pierwszy z nich to „Gwiazda Kopernika”. Akurat tak się złożyło, że była zmiana ustawy o kinematografii i powstał Polski Instytut Sztuki Filmowej, który mógł przydzielać pieniądze na produkcje. Byliśmy jedynymi, którzy mieli scenariusz na pełny metraż animowany. Dostaliśmy pieniądze i dzięki temu i małym sponsorom, jak Spółdzielczy Bank ze Skoczowa, film powstał. To mnie zatrzymało na kolejne lata i odszedłem na emeryturę dopiero w wieku 73 lat.
Jeszcze za swojej kadencji myślał Pan o stworzeniu Muzeum Bajki i Animacji, pomysł doczeka się realizacji dopiero teraz.
Myślałem nie tyle o muzeum, a o parku, gdzie byłaby rozrywka, baseny, fragment muzeum filmu, teatr lalkowy. Po prostu wszystko, co jest dla dzieci. Szukałem sprzymierzeńców, występowałem przez Radą Miejską, ale to nie przeszło i pomysł upadł. To był początek lat dziewięćdziesiątych, zanim powstał tego typu park w pobliżu Wadowic.
Obecny pomysł jest trochę innego rodzaju, życzę jednak, aby jak najszybciej udało się go zrealizować.
Spędził Pan w Bielsku-Białej ponad 50 lat. Nie żałuje Pan, że swego czasu zjechał Pan na prowincję? Czuje się Pan bielszczaninem?
Nie powiem, żebym się nie czuł się bielszczaninem przeżywszy tutaj życie. Nie jestem autochtonem, więc może widzę pewne rzeczy bardziej krytycznie.
Miałem kiedyś, w latach siedemdziesiątych, propozycję przeprowadzki do Warszawy i tworzenia w telewizji studia filmów animowanych. Znając jednak losy telewizji i ludzi z nią związanych oraz różne nastroje w zależności od chwili i szefa, pomyślałem, że tu zostanę. W Bielsku miałem pewien spokój twórczy, nic mnie nie odrywało od tego co robiłem. A mało kto wiem, że nie tylko filmem się zajmowałem. Robiłem też polichromie w kościołach i projekty.
Gdzie można te polichromie znaleźć?
Najwięcej w diecezji przemyskiej i rzeszowskiej jeśli, już nie zamalowano.
Uznanie bielszczan dla Pana pracy widać było podczas wernisażu wystawy w Galerii BWA. Rzadko kiedy na tego typu imprezach pojawiają się takie tłumy.
Rzeczywiście nie spodziewałem się tylu ludzi na wernisażu. Wydaje mi się, że frekwencję można porównywać do Bielskiej Jesieni, na którą zjeżdżają się ludzie z całej Polski. To cieszy. Niektórzy przyszli z ciekawości, niektórzy z przyjaźni, koleżeństwa, z pokrewieństwa.
Dziękuję za rozmowę i życzę dalszych sukcesów.
Dziękuję.
Rozmawiał: Jarosław Zięba
* * *
Zdzisław Kudła – reżyser, scenarzysta i scenograf filmów animowanych, malarz – urodził się 6 lipca 1937 roku w Wesołej na Podkarpaciu. Ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie. W 1963 roku po uzyskaniu dyplomu z malarstwa, rozpoczął pracę w Studiu Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej. Zrealizował 26 filmów animowanych dla dorosłych i dla dzieci; w wielu innych był współautorem opracowania plastycznego lub współscenarzystą. Artysta jest laureatem wielu nagród na festiwalach filmowych w kraju i za granicą za scenariusz, reżyserię, animację czy też opracowanie plastyczne filmów, m.in. indywidualne nagrody za „Porwanie w Tiutiurlistanie” (1986). W 2009 roku wspólnie z Andrzejem Orzechowskim wyreżyserował film „Gwiazda Kopernika”, nagrodzony na festiwalach filmowych w Erewaniu (Armenia, 2010), oraz Łodzi i Teheranie (Iran, 2011).
Był wieloletnim dyrektorem Studia Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej (1993–2010) i prezesem bielskiego Okręgu Związku Polskich Artystów Plastyków oraz prezesem oddziału Stowarzyszenia Filmowców Polskich w Bielsku-Białej (1971–1975). Oprócz filmów dla dzieci (wśród których było także kilka odcinków serialu „Bolek i Lolek”) realizował progresywne w formie i treści filmy dla dorosłych, jak „Syzyf” (1970), „Bruk” (1971), „Szum lasu” (1972), „Kwiat” (1973), „Impas” (1975), „Kat” (1977), „Karaluch. Blatta Orientalis” (1987, z Franciszkiem Pyterem) czy „…ergo sum” (2004, z Andrzejem Orzechowskim).
Zdzisław Kudła otrzymał nagrody: Ministra Kultury i Sztuki, Stowarzyszenia Filmowców Polskich za całokształt osiągnięć artystycznych (2011), Zarządu Okręgu ZPAP w Bielsku-Białej za całokształt twórczości, Prezydenta Miasta Bielska-Białej w dziedzinie kultury i sztuki „Ikar” za całokształt twórczości (2016); w 2017 roku uhonorowany przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Złotym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”.
* * *
W Galerii Bielskiej BWA do 28 stycznia br. czynna jest wystawa obrazów Zdzisława Kudły. Więcej na ten temat piszemy w tekście Reżyser także maluje. Galerię zdjęć z wernisażu można zobaczyć tutaj.
Imprezą towarzyszącą wystawie będzie 25 stycznia o godz. 18.00 – w Klubokawiarni Aquarium w Galerii Bielskiej BWA – wykład dr. Michała Bobrowskiego pt. „Artystyczna animacja Zdzisława Kudły: humanizm katastroficzny”. Autor wykładu jest filmoznawcą, wykładowcą na Uniwersytecie Jagiellońskim, dyrektorem programowym Międzynarodowego Festiwalu Filmowego StopTrik. W wydarzeniu weźmie udział Zdzisław Kudła.