Dwie nowe wystawy, które podziwiać można w salach Galerii Bielskiej BWA, łączą postacie ich autorek. Chociaż artystki wywodzą się z dwóch, różnych pokoleń, ich dzieła obracają się wokół podobnych tematów – cielesności, bólu, miejsca kobiety w społeczeństwie, dziecięcych traum. 

Pierwsza wystawa indywidualna prezentowała dorobek malarski z ostatnich dwóch lat Martyny Czech, tegorocznej absolwentki Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach, przed dwoma laty laureatki Grand Prix – nagrody Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego – 42. edycji Biennale Malarstwa Bielska Jesień 2015, organizowanego przez Galerię Bielską BWA. Wystawa jest formą nagrody Dyrektora Galerii Bielskiej BWA, przyznawaną tradycyjnie laureatowi Grand Prix biennale.

Jak pisze Jakub Banasiak, kurator wystawy: Martyna Czech maluje szybko i łapczywie, jakby jej obrazy były fotografiami emocji w skali 1:1, bez filtra, jak szybkie notatki na serwetce w kawiarni, jak zapiski w telefonie. Podkreślają to dobitne tytuły, których dosłowność jednak w tym przypadku nie razi: „Rozdarcie”, „Odrzucenie”, „Obsesja”, „Pokusa” itp. Jej malarstwo jest gęste od farby, a konfiguracje poszczególnych elementów tak osobliwe, że niejednokrotnie musi upłynąć chwila, zanim uświadomimy sobie na co patrzymy. A patrzymy w zasadzie na trzy motywy: jeden dotyczy kaźni zwierząt, drugi toksycznych relacji z najbliższymi (najdalszymi?), trzeci, być może splatając pozostałe – cielesności, seksualności, choroby. Farba jest u Martyny Czech jeszcze jedną wydzieliną, a weryzm przedstawień pozwala mówić wręcz o abiektualnym charakterze tego malarstwa. To twórczość afektywna, malarski kardiogram emocjonalnych poruszeń. Powodem do namalowania obrazu nie jest tu intelektualna spekulacja czy inspiracja którąś z uniwersyteckich mód, lecz przeżycia, impulsy, odruchy. Zazwyczaj bolesne, traumatyczne, niedobre. To zatem malarski odruch na podłe zachowania najbliższych; na cierpienie – własne i cudze; na chorobę; na nieszczęście; na niezabliźnione krzywdy. Martyna Czech maluje jadem. 

Druga artystka to Ewa Świdzińska, którą kurator jej wystawy Agata Smalcerz opisuje jako performerkę, realizującą zarówno wystąpienia w przestrzeniach galeryjnych, na oficjalnych festiwalach i wernisażach, jak i działania dokamerowe, bez udziału widzów, wykonywane w przestrzeniach prywatnych, fotografowane przez samą autorkę. Jej selfie stanowią serie kadrów komponowanych przy użyciu rekwizytów, spełniających ważną rolę w performansach artystki. Wystawa pokaże jak silny jest imperatyw tworzenia nowych sytuacji, komentarzy do rzeczywistości, reagowania na sprawy osobiste i społeczne.

Ewa Świdzińska ukazuje kobiece ciało bez retuszu i upiększenia. Jej fotografie, które są zarazem autoportretami, pokazują kobiecość nieobecną na okładkach modnych magazynów czy w reklamach. Dla niektórych brutalną (szczególnie w galerii sztuki), lecz prawdziwą. Nie ma tutaj dbałości o estetyczny wizerunek. Jest tylko nagość, wyrażająca prawdę.

Jaka to sztuka przekonać się można do 8 października. Do tego dnia obie wystawy goszczą w Galerii BWA.

Tekst i zdjęcia: Tomasz Wawak